SZKOŁA TO MÓJ KLIMAT, ŻYWIOŁ. UWIELBIAM JĄ!
– Moje dzieci żartują, że w tym wieku powinnam w końcu spoważnieć i przestać chodzić do szkoły.
Ale ja nie mam na to ochoty. Myślę, że to dzięki szkole wolniej się starzeję.
Kontakty z młodzieżą dają mi niesamowitego powera! – opowiada historyczka Anna Pikulska-Brembor.
Anna Pikulska-Brembor pracuje w szkole od 40 lat. – Kontakty z młodzieżą dają mi niesamowitego powera – przyznaje
AGNIESZKA WASZKIEWICZ: Historia to mnóstwo dat, faktów, które trzeba przyswoić. Młodzież chce się jej uczyć?
ANNA PIKULSKA-BREMBOR: – Historia jest dosyć trudna, ale jakoś sobie radzimy. Zawsze podkreślam młodym ludziom, że warto znać historię, by móc obronić system wartości, etos narodowy, żeby nie dać sobą manipulować.
Uczniowie lubią lekcje z panią.
– Na początku staram się zdobyć ich serca. Dobieram żarty do ich poziomu. Robię wszystko, żeby nie zrazić ich do siebie. Wyznaczam przy tym granice, których nie pozwalam uczniom przekraczać.
Nie lubię klasówek. Są stresujące, w ich trakcie nudzę się, a potem muszę je sprawdzać. Zdecydowanie wolę bezpośredni kontakt z uczniami.
Po wielu latach pracy z młodzieżą zaczęła pani uczyć również w podstawówce. To spora odmiana.
– W szkole średniej na pewno jest spokojniej. Jest większa płaszczyzna na przekazanie wiedzy. W szkole podstawowej trzeba tak dostosować metody, żeby przyciągnąć i zaktywizować uczniów. Staram się uczyć ich koncentracji i wybierania tego, co w wiadomościach najważniejsze.
Przy tak długim stażu pracy wprost emanuje pani energią.
– W zawodzie pracuję już 40 lat. Moje dzieci żartują, że powinnam w końcu spoważnieć i przestać chodzić do szkoły.
Nie ma pani ochoty spoważnieć?
– W żadnym wypadku. Uwielbiam chodzić do szkoły. To mój klimat, żywioł. Myślę, że to dzięki niej wolniej się starzeję, jeśli chodzi o wiek psychiczny.
Młodzież bardzo zmieniła się na przestrzeni lat?
– Czasami dorośli skarżą się na młodych ludzi. Wcale nie uważam, że współczesna młodzież jest gorsza. Po prostu jest bardziej medialna. Podziwiam ich za wyobraźnię, kreatywność. Kontakty z nimi dają mi niesamowitego powera.
Miałam w życiu swoje Waterloo. Udało mi się podnieść dzięki dzieciakom. Myślę, że było mi łatwiej dzięki temu, że pracuję w szkole.
Jak pani trafiła do szkoły?
– Mama była matematyczką. Zarzekałam się, że nigdy nie pójdę w jej ślady, że nie będę uczyć. Na początku mojej ścieżki zawodowej buntowałam się, że to tylko na chwilę, potem zaczęło mnie to wciągać.
Matematyka nie sprawiała mi nigdy problemów, ale od zawsze interesowała mnie humanistyka. Tutaj można puścić wodzę fantazji.
Jest pani marzycielką?
– Zostałam wychowana na tradycji romantyzmu. Uwielbiam wszystko, co jest związane z Polską szlachecką. Miałam dziadka Wojciecha. Miał charakterystyczny sarmacki wąs, był gawędziarzem i znał się na ziołolecznictwie. Po dziadkach mam stary dom. To moje miejsce na ziemi.
Pani zainteresowania?
– Uprawiam ogród, lubię malować i lepić anioły z masy solnej. Uwielbiam podróże i przypadkowe spotkania w drodze. Za każdym razem trafiam na bardzo ciekawych ludzi. Z każdej podróży chętnie wracam do domu, w którym czuję się najlepiej. Mam dwa psy – wybranego z rozwagą i przysposobionego wilka długowłosego Szarlotę oraz przygarniętego kundelka Hachi. Jak jest mi smutno, dają mi mnóstwo radości.
Dziękuję za rozmowę.
NOT. AW