ks. Paweł Orpik

 

MŁODZIEŻ POTRZEBUJE LUDZI AUTENTYCZNYCH, KTÓRZY ROBIĄ TO, W CO WIERZĄ

Lubi gotować i jeździć na rowerze. Temperament odziedziczył po ojcu i dziadku.
Jego oczkiem w głowie jest podstawówka, którą zbudował od podstaw dziewięć lat temu,
obejmując obowiązki dyrektora Katolickich Pallotyńskich Szkół w Chełmnie.
– W pewnym momencie zaistniało coś takiego, jak wspólnota.
Ludzie identyfikują się z naszą szkołą, a na tym bardzo mi zależało.

 

Ks. Paweł Orpik od 9 lat zarządza Katolickimi Pallotyńskimi Szkołami w Chełmnie.
W tym czasie przeprowadził wiele inwestycji, w tym największą – budowę nowoczesnej hali sportowej

 

AGNIESZKA WASZKIEWICZ: Czym zajmował się ksiądz przed objęciem funkcji dyrektora szkoły?

PAWEŁ ORPIK. – Posługę kapłańską rozpoczynałem w parafii w Bielsku-Białej. Bardzo mile wspominam ten czas, podobnie jak dwa lata w parafii w Wałbrzychu, gdzie uczyłem w tamtejszych szkołach. Rok spędziłem w parafii w Szkocji.

Przed przyjazdem do Chełmna ukończyłem studia doktoranckie na wydziale nauk prawnych w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.

Pod koniec studiów dowiedziałem się, że mam objąć obowiązki dyrektora. Nie chciałem tego, bo wydawało mi się, że nie nadaję się do tego. Moi rodzice są nauczycielami z wieloletnim stażem. Mieszkaliśmy przy szkole. Miałem świadomość, jaka to ciężka, a przede wszystkim odpowiedzialna praca. Żeby dobrze się do niej przygotować, zasięgnąłem języka i opinii od kolegów po fachu, ukończyłem studia z zakresu zarządzania oświatą.

Rozpoczęcie pracy w Chełmnie było dla księdza pierwszym spotkaniem z naszym miastem?

– Do Chełmna trafiłem zaraz po święceniach kapłańskich, w 2003 roku. Spędziłem tu pięć tygodni. W sezonie urlopowym zastępowałem księży. Pamiętam, że jechałem do Chełmna z radością. Pracy było dużo, ale podobał mi się klimat panujący w parafii. Tętniła życiem. Różne grupy spotykały się na terenie przykościelnym niemal we wszystkie dni tygodnia.

Jaką szkołę zastał ksiądz w Chełmnie dziewięć lat temu?

– Przejąłem ją w trudnym momencie. Pomimo tego, że miała renomę – uczniowie osiągali dobre wyniki na maturze i wygrywali olimpiady, z jakiegoś powodu nabór był bardzo słaby. Decyzję o otwarciu klasy pierwszej LO podjęto dopiero pod koniec sierpnia.

Do pierwszej klasy szkoły podstawowej, która wtedy rozpoczynała działalność, zapisanych było zaledwie 12 uczniów. Wyremontowane były tylko dwa pomieszczenia – sala lekcyjna i świetlica.

Chciałem, by szkoła miała katolicki charakter. Ostrzegano mnie, że zdrowie stracę, a nie uda mi się tego zmienić.

Głośno było wówczas o elitarności „katolika”.

– Zawsze uważałem, że nasza szkoła jest i powinna być elitarna. Tylko ja tę elitarność inaczej rozumiem. Zależy mi na tym, by uczniowie opuszczali szkołę myślący, z mocnym kręgosłupem moralnym, opowiadający się za tym, co dobre.

Postanowiłem, że zaryzykuję. Stopniowo zaczęliśmy wprowadzać zmiany. Pierwszy rok był bardzo trudny, ale szliśmy do przodu. Postawiliśmy na promocję. Szkoła otworzyła się na środowisko. Jeździliśmy po okolicznych podstawówkach, rozmawialiśmy z uczniami i zachęcaliśmy ich do nauki u nas.

Największy sukces, jeśli chodzi o zarządzanie placówką?

– Jestem bardzo krytyczny wobec siebie. Najczęściej widzę to, co nie wyszło, choć obiektywnie patrząc, myślę, że udało się dużo zrobić.

Jednym z sukcesów jest to, że ruszyła szkoła podstawowa i powstał plan jej działania. Aktualnie podstawówka to trzy kondygnacje, na których znajduje się wszystko to, co powinno, a nawet więcej, bo nigdy nie oszczędzałem na wyposażeniu i pomocach dydaktycznych.

Bardzo zależało mi na stworzeniu klimatu, środowiska, w którym każdy uczeń będzie czuł się bezpiecznie. Będzie mógł zadawać pytania i otrzyma na nie odpowiedzi.

Ważne jest dla mnie, by szkoła miała katolicki charakter. Nie chodzi o to, by bez przerwy rozmawiać o Bogu. Uczniowie mają mówić o świecie, o człowieku, o sobie samym, z perspektywy wartości zapisanych na kartach Ewangelii. Nie da się nikogo zmusić do dobroci, ale okazując ją wskazujemy kierunek, drogę, którą należy podążać.

Jeśli chodzi o grono nauczycielskie, mamy fachowców, którzy czują ten klimat. Są otwarci i zaangażowani. Znacznie mniej jest roszczeń i negatywnych emocji ze strony rodziców. W pewnym momencie zaistniało coś takiego, jak wspólnota. Ludzie identyfikują się z naszą szkołą, a na tym bardzo mi zależało.

Sukcesem zakończyły się liczne inwestycje: budowa boiska, hali sportowej i placu zabaw. Gruntowne remonty i termomodernizację przeszły wszystkie budynki. Zagospodarowaliśmy teren wokół szkoły oraz park, powstał też parking z prawdziwego zdarzenia. Dzięki pozyskaniu zewnętrznych środków mamy świetnie wyposażone pracownie do nauki przedmiotów ścisłych oraz profesjonalny sprzęt do obserwacji astronomicznych. Zainwestowaliśmy w bezpieczeństwo i nowoczesne rozwiązania – mamy kompleksowy monitoring i videodomofony.

Co było dotąd największym wyzwaniem?

– Bardzo dużym wyzwaniem było skompletowanie kadry na nowo. Zależało nam na dyspozycyjnych fachowcach, którzy są dobrymi ludźmi.

Problemem był brak hali sportowej. Dowóz uczniów i zorganizowanie zajęć wychowania fizycznego w innych szkołach stały się wyzwaniem zwłaszcza wtedy, gdy pojawiły się małe dzieci.

Było, jest i pozostanie wyzwaniem przełamanie stereotypu panującego wśród rodziców, że ta szkoła jest tylko dla najbogatszych. Nadal jest duża grupa ludzi w Chełmnie, którzy nie mogą uwierzyć, że czesne w wysokości 250 zł miesięcznie pozwala na funkcjonowanie szkoły na takim poziomie i z taką ofertą, jak nasza.

Marzenia związane z rozwojem szkoły, a szczególnie infrastruktury i bazy dydaktycznej, spełniają się jedno po drugim. Pozostały jeszcze jakieś?

– Biorąc pod uwagę sytuację demograficzną i ekonomiczną oraz problemy z transportem publicznym, bardzo przydałby nam się internat. To byłby ukłon w kierunku okolicznych miejscowości.

Chciałbym też, by starsze klasy szkoły podstawowej – VII i VIII, były nastawione na profilowanie.

Osoby z zewnątrz, które odwiedzają „katolik”, są pod wrażeniem panującej tu ciepłej serdecznej atmosfery. Jak to się robi?

– Jest ciepła atmosfera, ale i są zasady, których trzeba przestrzegać. Wszystko opiera się na zaufaniu. Uczniowie wiedzą, że mogą z nami rozmawiać o wszystkim.

Nie bez znaczenia jest odpowiedni przydział obowiązków. Bycie dyrektorem nie polega na tym, że wszystko robię sam. Dzielę pracę zgodnie z kompetencjami i w rezultacie każdy zajmuje się tym, czym powinien. Jeśli chodzi o mnie, jestem autentycznym człowiekiem. Współpracuję z każdym, kto tylko tego chce i staram się każdego traktować na równi.

O młodzieży często się mówi, że jest zepsuta, pozbawiona wartości moralnych. Prawdziwą sztuką jest dotrzeć do młodych ludzi w dzisiejszym pędzącym szalonym świecie. Ma ksiądz na to receptę?

– Młodzi ludzie muszą czuć, że są ważni i potrzebni, dlatego wsłuchujemy się w ich potrzeby. Muszą wiedzieć, że mają prawo do błędów. Trzeba przy nich być i tak nimi pokierować, by podejmując niewłaściwe decyzje wyciągali wnioski i w ten sposób rozwijali się, zdobywali doświadczenie i życiową mądrość.

Młodzież potrzebuje ludzi autentycznych, którzy robią to, w co wierzą. Nie ma innej drogi dotarcia do młodego człowieka.

Czego ksiądz nie lubi?

– Generalnie jestem bardzo zadowolony z życia, z tego, co robię. Nie lubię hipokryzji. Nie cierpię manipulacji i traktowania ludzi instrumentalnie. Od dziecka nie lubię horrorów, nie znoszę rodzynek.

Księdza zainteresowania, pasje?

– Uwielbiam rower i las ze wszelkimi jego urokami, od spacerów aż po grzybobranie. Cenię sobie dobrą książkę i film.

Od małego lubiłem gotować. Lubię tradycyjną kuchnię polską – rozmaite mięsa i zupy. Ciasta też wychodzą mi nie najgorsze. Gdybym nie został księdzem albo prawnikiem, pewnie byłbym kucharzem. Charakter mam po ojcu i dziadku, którzy są bardzo energicznymi ludźmi.

Dziękuję za rozmowę.

NOT. AW